Moja przygoda z kościołem i ministranturą zaczęła się podczas nauk do komunii. Na jednej z pierwszych nauk ksiądz proboszcz spytał, czy ktoś chce zostać ministrantem? Miałem zagwostkę, czy się zgłosić, czy nie? Ostatecznie zgłosił się tylko jeden mój kolega, ja postanowiłem jeszcze trochę poczekać. Po Mszy w trakcie której była udzielana nam I Komunia Święta, pytanie zostało powtórzone, ksiądz powiedział, żeby chętni podeszli do niego przed Ołtarz. Ja po raz kolejny nie wiedziałem co zrobić, jednak po chwili namysłu odważyłem się i podszedłem do księdza. Razem ze mną podeszło 2 innych chłopaków, oczywiście również z mojego rocznika, ksiądz nam podarował książeczki wprowadzające do ministrantury, oraz pogratulował.

Pierwszy raz służyłem około 2 tygodnie po tym wydarzeniu, byłem kandydatem, więc oczywiście służyłem w samej komży. Przez długi czas niczego nie ogarniałam, i wiele lektorów oraz ceremoniarzy nie lubiło mnie z tego powodu. Po czasie zacząłem ogarniać, w pewną niedzielę byłem sam na Mszy, stresowałem się, ale niczego nie zepsułem. Po pół roku przygotowań, 26 Listopada 2017 roku, w niedzielę Chrystusa Króla, ja i parę innych kandydatów zostaliśmy pobłogosławieni do pełnienia funkcji ministranta. Dostaliśmy własne kołnierze, oraz legitymacje ministranckie. Ja oraz moi rodzice bardzo cieszyliśmy się z tego powodu, mama nawet upiekła ciasto. Rok później, pierwszy raz miałem funkcje na asyście, była to uroczystość wszystkich świętych, miałem dzwonki. Oczywiście stresowałem się, ale wszystko dobrze poszło. W mojej parafii ministranci noszą komże z kołnierzami, jednak w ważniejsze uroczystości niektórzy ministranci ubierali również "czerwone alby". Wyglądało to tak: najpierw ubierało się albę, potem na nią komże, oraz również czerwony kołnierz. (w niektórych parafiach na co dzień taka alba jest noszona) Ciągle chciałem dostać tą albę, jednak było w mojej parafii tylko parę takich, lecz gdy wszyscy starsi ministranci zostali lektorami, wiele alb się zwolniło. 8 Marca miało odbywać się święto wyzwolenia (nazwa mojej wioski), ja byłem ministrantem ołtarza. Pewnego dnia, po Mszy, zauważyłem, że w szafie dla lektorów, ceremoniarzy i księży wisiała jedna alba, więc wziąłem ją za zgodą księdza proboszcza oraz wikariusza. Niestety była za długa, więc musiałem ją podłożyć. W święto wyzwolenia (nazwa wioski) wyszedłem w tej właśnie albie, byłem bardzo ucieszony, funkcje, które pełniłem, już mnie nie stresowały. W lutym 2020 dowiedziałem się, że organizowany jest kurs lektorski, a, że dobrze czytałem, to ksiądz bez wahania mnie zapisał, razem z dwoma innymi chłopakami. Jednak z powodu pandemii kurs się nie odbył, w tym czasie odbyła się "tylko" promocja ceremoniarzy (w tym 4 z mojej parafii). Dowiedziałem się, że kurs będzie w październiku. Ksiądz zapisał mnie tym razem z czterema innymi chłopakami, na pierwszym, kursie bardzo byłem aktywny. Kiedy ksiądz, który nas "szkolił" powiedział, że na następnym kursie, 17 października odbędzie się egzamin, od razu zrobiłem notatki i zacząłem się uczyć. Nauczyłem się wszystkiego, egzamin napisałem bezbłędnie, 40/40 pkt, 31 października miała być promocja. Niestety nie mogłem się na niej pojawić, lecz inny ministrant (właściwie lektor) z mojej parafii wziął mój krzyż, cingulum, oraz zaświadczenie o ukończeniu kursu. Byłem ucieszony, chciałem iść do kościoła, lecz oczywiście nie mogłem z powodu pandemii. Teraz czekam, aż odbędzie się kurs ceremoniarza, bardzo chciałbym wziąć w nim udział, i pogłębić swoją wiedzę o liturgii.

Kacper - Lektor

ministranci.diecezja-pelplin.pl / 2016 - 2024 / Archiwum

Projekt i realizacja: Seweryn Sildatk